Logo pl.masculineguide.com

Wędrówka Po Ameryce Południowej, Wędrówka W Chmury - Na Dworze

Wędrówka Po Ameryce Południowej, Wędrówka W Chmury - Na Dworze
Wędrówka Po Ameryce Południowej, Wędrówka W Chmury - Na Dworze

Wideo: Wędrówka Po Ameryce Południowej, Wędrówka W Chmury - Na Dworze

Wideo: Wędrówka Po Ameryce Południowej, Wędrówka W Chmury - Na Dworze
Wideo: Wędrówka chmur burzowych. Timelapse relaxing views. 2024, Może
Anonim

Pierwszy dzień ogólnie przebiegał dobrze, pomimo upałów i wilgoci, jakich można się spodziewać wędrując po lasach deszczowych położonych kilkadziesiąt mil od karaibskiego wybrzeża Ameryki Południowej. Był jednak jeden stały powód do frustracji: stromy, koleinowy szlak spędzał tyle samo czasu w dół, co w górę, a jak każdy alpinista wie, każdy krok, który zejdziesz teraz, oznacza wejście dalej wzdłuż ścieżki. To prawda, że trzeba było zrobić wiele kroków w górę, nie był zaskoczeniem: szliśmy w kierunku wielu świętych jezior, które znajdują się pod Pico Cristobal Colón i Pico Simón Bolívar, najwyższymi górami w kraju Colombi (na wysokości około 18700 stóp). każdy - właściwie pozostaje niejasne, która góra jest wyższa).

Image
Image

W grupie było nas dziesięciu, w tym Mark and Faith, Directors of Toughness z ColumbiSportswear, trzyosobowa ekipa wideo / fotograficzna (to jest Tyler, Cam i Nate, FYI), Gregg i Julian, nasz były ojciec i rodzimi kolumbijscy producenci i dwaj inni dżentelmeni, którzy dla dyskrecji rdzennych Kogi i ochrony relacji, które niewielu członków ich plemienia nawiązały z obcymi, pozostaną bezimienni. (Jeden z tych mężczyzn jest tubylcem, drugi blady Europejczyk, który ma około 6'6 ″ i góruje nad krępymi tubylcami w niemal komicznym obrazie). Mieliśmy też kilku tubylców, którzy podróżowali blisko nas, choć nie z nami, prowadząc zespół mułów, które zawierały przyzwoitą część naszego sprzętu. (Muły są niedocenianymi bohaterami gór, z łatwością pokonują strome, zdradzieckie szlaki, nawet gdy są obciążone sto funtów lub więcej zapasów. W naszym przypadku uratowały nas od gromadzenia wszystkiego, od zapasowych baterii po namioty po wielodniowe racje żywnościowe chociaż większość z nas nadal nosiła większość naszego sprzętu na plecach).

Jeśli chodzi o to, co robiłem na tym konkretnym odcinku SierrNevadde SantMarta, odosobnionego pasma górskiego w pobliżu północnego wybrzeża Kolumbii, byłem tam, aby to nagrać i napisać o tym. I chociaż chciałbym, żeby moje notatki i wspomnienia z pierwszego dnia wędrówki koncentrowały się na wielu mieniących się strumieniach, które przekroczyliśmy, przebłyskach odległych szczytów dostrzeżonych przez otwory w gęstym lesie lub na świeżych bananach, pachnących kwiatach kawy lub dzikie jagody rosnące na całym szlaku, to deszcz decydował o dniu.

Kiedy w kolumbijskim lesie deszczowym zaczynają się deszcze, jest to nieubłagane. Niebo pozostawało czyste przez większość ośmiogodzinnej wędrówki dnia, ale w środku popołudnia nadciągnęły chmury. Mżawka zaczęła przenikać przez gęsty baldachim i na początku z radością powitałem lekki deszcz, który pomógł mi się ochłodzić, a nawet zmyj trochę potu pokrywającego każdy centymetr mojego ciała. Nie chcąc zatrzymywać moich postępów, ponieważ wiedziałem, że dzień wędrówki zbliża się do końca, popełniłem błąd, nie zakładając doskonałego sprzętu przeciwdeszczowego, który miałem w plecaku, nawet gdy opady postępowały od mżawki do ulewy. I tak byłem już właściwie przemoczony potem i lekkim deszczem, a szczerze mówiąc, nie mogłem być bardziej mokry, więc po co? Jednak dopiero o wiele za późno zdawałem sobie sprawę, ile wody wlewa się po moich nogach do butów. Moje niezawodne buty trekkingowe Asolo przeniosły mnie po głazach, przez lodowce, przez strumienie i błoto pośniegowe i po niekończących się kilometrach szlaków. Są niezawodnie wodoodporne, a tutaj okazał się problem: po napełnieniu wodą nie było dokąd płynąć.

Tak więc ostatnią godzinę pierwszego dnia spędziłem przemoczony, pluskając się w ciężkich, przemoczonych butach i potykając się w górę iw dół po stromych ścieżkach, teraz swobodnie płynących błotem. Jak napisałem w moim dzienniku, „Byłem w złym nastroju”.

Z wrażliwości na naszych gospodarzy muszę pominąć większość szczegółów z kolejnego wieczoru i następnego dnia, podczas którego gościli nas Kogi w ich wiosce (i za dobrze nakarmili). Powiem jednak kilka rzeczy: ich domy są fantastycznie wykonane; nie są to zwykłe prymitywne chaty, to solidne, okrągłe domy. Mieszkania zrzucają ulewne deszcze, a także wszelkie łupki, dachówki lub dachówki gontowe na ziemi, a tkane ściany powstrzymują wiejący wiatr. W wiosce Kogi, podobnie jak na ścieżkach wijących się przez dżunglę oraz w górę iw dół gór, regularnie zobaczysz dzieci niosące maczety (często z ostrzami dopasowanymi do ich wzrostu) i prowadzące wokół bydła lub dorosłych mułów. Kobiety są zwykle boso, podczas gdy niektórzy mężczyźni noszą czarne kalosze. Kogi regularnie uśmiechają się do siebie i nieco rzadziej uśmiechają się do osób postronnych. Są w dużej mierze nieodgadnione, ale emanują pewnym niechętnym uczuciem powitania - tak, to pozorna sprzeczność, ale każdy, kto spędził czas z tymi ludźmi, przytaknie świadomie na ten opis i może cicho wymamrotać „Mmmmmm”, niezobowiązujący dźwięk wydawany przez Kogi w odpowiedzi na prawie wszystko i wszystko, co powie ktoś spoza ich plemienia.

Image
Image

Robią też najbardziej niesamowity ryż, jaki ja lub ktokolwiek inny z zespołu kiedykolwiek jadł. Nie mam pojęcia, jak oni to robią; to tylko biały ryż przygotowany w masywnym metalowym garnku i gotowany na otwartym ogniu, ale niech to szlag, jeśli nie był to najlepiej ugotowany, aromatyczny ryż, jaki kiedykolwiek jadłem. (Gryzący głód, który powstał po wielu godzinach wędrówki, mógł odgrywać rolę, ale tylko wspomagał).

Jeszcze jedno, że dzień poza szlakiem był dla mnie wystarczającą ilością czasu na całkowite wysuszenie butów, więc kiedy wyruszyliśmy tuż po świcie - i to czystym, rześkim świcie - znów byłem w dobrym nastroju i na suchym sprzęcie. Jako dowód tego poranka zacytuję ponownie bezpośrednio z mojego dziennika:

„Przerwa w raju. Czysty, kaskadowy wodospad, mandarynki i drzewa guavtrees ciężkie od owoców, cień wzgórz i bawełnianych chmur, aw oddali najwyraźniej najwyższe palmy na świecie”.

Image
Image

Nasz drugi dzień był długim, ciężkim sloganem, z przewyższeniem ponad 5600 stóp i dobrze ponad dwudziestoma kilometrami zarejestrowanymi odległościami, ale deszcz utrzymywał się podczas wędrówki, a grupa była traktowana wieloma szerokimi, otwartymi widokami pobliskich zalesionych gór; otrzymaliśmy również pierwsze przebłyski odległych skalistych szczytów, do których się udaliśmy. Kłopoty trzeciego dnia zaczęły się dopiero po rozbiciu naszych namiotów i rozłożeniu wszystkich wygodnie miejsc siedzących i delektowaniu się posiłkiem. Do rodzimej chaty, w której zebrało się wielu członków drużyny, przybył Mark z przekleństwami, które powiewały, że jego namiot przesiąkł deszcz, który dopiero co się zaczął. Dotarło do mnie, że używam namiotu tej samej marki, i wybiegłem z chaty przez deszcz, aby stwierdzić, że mój namiot aktywnie wypełnia się wodą, a większość sprzętu w środku była już przemoczona. Z pomocą Juliana wrzuciłam do namiotu ubranie, śpiwór, plecak i inne rzeczy. Mój rejestrator dźwięku był zrujnowany, mój aparat oszczędzony, a około połowa moich ubrań i innego sprzętu była wilgotna. Nadchodzi dłuższa recenzja, która skupi się na tym nieszczęściu, więc na razie wystarczy powiedzieć, że byłem zaskoczony. Na szczęście chata Kogi w pobliżu naszego kempingu była lepiej zrobiona niż mój namiot, więc to tam ja i kilku innych nocowaliśmy.

Image
Image

Następnego dnia szlak ostatecznie opuścił las i wkroczył w wyższe partie gór SierrNevadde SantMartmountains. Bujne zielone liście ustąpiły miejsca poskręcanym, rzadkim drzewom, nisko rosnącym pożółkłym trawom i ujawniły głazy i kamienie, które na niższych wysokościach były niezmiennie pokryte roślinnością. Nasz trekking był tego dnia krótszy, chociaż ponieważ zakończył się na wysokości ponad 12 000 stóp, byliśmy wszyscy zmęczeni i gotowi do odpoczynku, kiedy weszliśmy do małego kompleksu, który miał być naszym domem przez następne dwa dni. Ta reduta składała się z pary małych chat otoczonych kamiennym murem, mającym na celu powstrzymanie wędrującego bydła przed zjadaniem małego ogrodu w środku. Zapach dymu drzewnego był zawsze obecny, a wysoko nad kamiennymi ścianami alpejskiej doliny szybowały leniwie kondory andyjskie, a ich ogromna rozpiętość skrzydeł była dostrzegalna tylko wtedy, gdy zdano sobie sprawę, że ptaki znajdowały się z łatwością pięćset stóp powyżej, jeśli nie więcej. Mgła i chmury wypełniły dolinę o zmierzchu, ale tej nocy nie padał żaden deszcz.

Image
Image

Następny dzień, nasz ostatni dzień wspinaczki w górę / do przodu, rozpoczął się od alpejskiego startu: byliśmy w drodze na kilka godzin przed wschodem słońca, ścieżka oświetlona przez zbieżność czystego nieba i pełni księżyca - i, w razie potrzeby, reflektory. Mając w plecaku jak najmniej sprzętu (zapasowe skarpetki, warstwy na ciepło, duży nóż itp.), Czułem się lekki i zwinny pomimo wysokości i mroźnego powietrza. Górne partie gór mają zwykle radosny wpływ na mnie i na wielu, a wędrówka przez wschód słońca tylko potęgowała to uczucie. W godzinę po wschodzie słońca dotarłem do pierwszego z serii jezior położonych na dużej wysokości, które są święte dla rdzennych plemion i rzadko widziane przez osoby z zewnątrz. Zespół zebrał się nad drugim jeziorem - na wysokości 14 600 stóp - na lunch oraz na relaks i refleksję.

Image
Image

Około południa Mark i ja zaczęliśmy omawiać pomysł pokonania 15 000 stóp, co będzie nowym osobistym rekordem wysokości dla nas obojga. Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że skoro tylko ten temat został naruszony, zapomniano o tym, że kierujemy się jeszcze wyżej. Podczas gdy reszta grupy (AK, ci rozsądni) udała się z powrotem do otoczonej murem placówki, Mark, nasz nienazwany europejski dżentelmen, i młody Kogi wyruszyli na wspinaczkę górską. Ze względną łatwością osiągnęliśmy granicę 15 000 stóp (zegarek na rękę z wbudowanym wysokościomierzem był tu przydatny, FYI) i wkrótce zdecydowaliśmy, że zamiast 15500 stóp brzmi lepiej.

Image
Image

Nasza wspinaczka w końcu zatrzymała się na 15.568 stóp, kiedy zmęczenie wraz z gęstniejącym brzegiem chmur przekonało nas czterech, że wspięliśmy się wystarczająco wysoko. Po kilku zdjęciach i kilku minutach spędzonych na łapaniu oddechu i podziwianiu majestatycznego, ale szybko zanikającego widoku, ponownie ruszyliśmy w dół.

Zejście z powrotem na selevel zajmie następne trzy dni i przyniesie wiele innych chwil radości, frustracji, bólów głowy, śmiechu i wszystkiego pomiędzy. Ale to jest historia podróży w górę; Resztę opowieści opowiem innym razem.

Zalecana: