Logo pl.masculineguide.com

Revisiting Classic Albums: Dark Side Of The Moon Autorstwa Pink Floyd

Revisiting Classic Albums: Dark Side Of The Moon Autorstwa Pink Floyd
Revisiting Classic Albums: Dark Side Of The Moon Autorstwa Pink Floyd

Wideo: Revisiting Classic Albums: Dark Side Of The Moon Autorstwa Pink Floyd

Wideo: Revisiting Classic Albums: Dark Side Of The Moon Autorstwa Pink Floyd
Wideo: PINK FLOYD - The Dark Side Of The Moon 2003 Documentary HD 2024, Może
Anonim

Niewiele płyt muzycznych osiągnęło legendarne wyżyny Dark Side of the Moon. Niesamowity triumf Pink Floyd stał się własną marką, z estetyką, która wykracza poza podstawy rocka progresywnego. Już sama nazwa od razu przywodzi na myśl pryzmat okładki, który był naklejany na wszystko, od naklejek na zderzaki i koszulek po plakaty z ultrafioletem, a nawet samochody.

Image
Image

Tak, album przerażająco dobrze synchronizuje się z początkiem The Wizard of Oz (nieumyślnie, jak mówi zespół). Ale to także muzyczne arcydzieło, łączące innowacyjne brzmienie z finezją produkcji, która wyprzedziła swoje czasy. Rezultatem jest płyta, która gra płynnie od początku do końca, pod wpływem eksperymentalnego rocka, bluesa, jazzu i artystycznego ekspresjonizmu studyjnego.

Zespół był dobrze znany w latach 70-tych. Członkowie zgromadzili się wokół koncepcji albumów, grupując utwory wokół bardziej bezpośredniego i spójnego tematu. Niedawne odejście członka-założyciela Syda Barretta i jego mentalne zmagania, wraz z wyczerpującym aktem bycia wybitnym zespołem rockowym w okresie rozkwitu ery klasycznego rocka, sprawiły, że Pink Floyd pomyślał o szaleństwie. Zamiast pisać kosmiczne lub analogiczne utwory, zespół wyglądałby jak chciwość, śmierć i szaleństwo w oczach.

Co ciekawe, album pierwotnie miał być czymś, co Pink Floyd zagrałoby w całości i krążyło po nim jako pojedynczy element trasy koncertowej. Początkowo nazywany Dark Side of the Moon: Piece for Assorted Lunatics, miał obejmować mnóstwo ekscytującego sprzętu scenicznego, takiego jak Psystem i 28-ścieżkowy pulpit mikserski. Ostatecznie trafił do Abbey Road Studios, gdzie Alan Parsons pomógł wydać go światu.

Image
Image

Warstwowanie próbek i efektów jest imponujące nawet teraz, prawie pięćdziesiąt lat później. Należy pamiętać, że w '73 układanie nagrań w stosy było wyczerpujące i wszystko robione na taśmie, czasami przy użyciu wielu mikserów pracujących jednocześnie. Album pięknie wplata się we wszystko, od nagrań terenowych po odpowiedzi z kartek od pracowników studia (najbardziej znane: „Dlaczego powinienem bać się umierania?” Na początku „The Great Gig in the Sky”). Równie zabawna jest legenda, że Roger Waters pomijał sesje, aby oglądać swoją ulubioną drużynę piłkarską Arsenal i że zespół czasami wolał Monty Pythona od gry.

żyjące, chodzące zwierzę, album zaczyna się od próbki rytmu serca (i tak też się kończy), która organicznie przechodzi w przypominający falę pierwszy akord gitary elektrycznej w „Speak to Me”. W tym momencie słuchacz jest już pod wodą, a piosenka wieloryba jest dźwięczna i dziwnie uspokajająca.

W „On The Run” warunki stają się coraz bardziej niesamowite. Słuchacz czuje się tak, jakby wkraczał w mrok psychiki, z brzęczącymi dźwiękami przeplatanymi maniakalnym śmiechem i ogromnym napięciem. „Time” posiada intro, dla którego każdy zespół by zabił, ze wspaniałym łukiem powstańczym zakończonym doskonałą, wyważoną perkusją. Piosenka demonstruje świetną grę wokalną pomiędzy Davidem Gilmourem i Richardem Wrightem oraz gitarową grą Zeppelina.

Następnie „The Great Gig in the Sky”, najtrudniejsza piosenka na świecie na cover vikaraoke. Zawiera wokalistkę sesyjną Clare Torry, która jest absolutnie oszołomiona, wokalną podróż w stylu wolnej zwrotki i gospel, której nie da się powtórzyć. Historia głosi, że po sesji nagraniowej przeprosiła za jego intensywność, ale zespół zasypał ją pochwałami. Jej wokal odpływa i odpływa jak sam przypływ podczas tego oceanu piosenek.

„Pieniądze” są złowieszcze i bluesowe, przypominając nam o niebezpieczeństwach związanych z walutą. Słynna jest sama linia basu Rogera Watersa. Dorzuć zgrabne próbki monet i kas fiskalnych, a uzyskasz kręgosłup hip-hopu, zanim ten gatunek w ogóle istniał. Płyta następnie kołysze się wzdłuż vi „Us and Them”, wzruszającej, hymnowej piosenki wzmocnionej przez syntezatory, instrumenty dęte i duże wokale w tle. Jak torturowany geniusz, piosenka emanuje zarówno potencjałem, jak i poczuciem lęku, pędząc w kierunku obu krańców spektrum, ale zawsze powracając do uspokajającego wokalu Gilmoura.

Piosenka płynnie przechodzi w „Any Color You Like” - tak bardzo, że łatwo zapomnieć, że to dwa oddzielne utwory. Chociaż w całym albumie jest sporo jamowania, do tej pory jest on dość zapięty. Tutaj, puszczają się, grając coś, czego można by oczekiwać bardziej od piwnicy we wczesnych godzinach porannych niż w słynnym studiu nagraniowym.

Ostatnie dwa ciosy zadane przez „Brain Damage” i „Eclipse” stanowią doskonały finał albumu. Weszło szaleństwo i, szczególnie w przypadku drugiej piosenki, pojawia się poczucie uległości. To puchnięcie, dźwiękowe przypomnienie, że jesteśmy tak mali w ogólnym planie rzeczy i że wszystkie te dwoistości (życie / śmierć, tworzenie / zniszczenie, kupowanie / kradzież) są głupimi ciekawostkami pod ich podwójną siłą, słońcem i księżyc.

Co dziwne, nie jest to jedyny 42-minutowy blok dźwiękowy, w który warto zagłębić się z głową od 1973 roku. Co dziwniejsze, Dark Side of the Moon wydaje się coraz bardziej kojarzyć z każdym nadchodzącym rokiem. Ponieważ zajmuje się zawsze na temat radzenia sobie ze współczesnym światem, rekord może być jeszcze lepszy, jakoś za pięćdziesiąt lat. Gdy roboty przejmują kontrolę, technologia cyfrowa rozciąga się na horyzoncie, a samochody zaczynają same jeździć, ten monumentalny rockowy album nadal będzie ścieżką dźwiękową nas wszystkich oszalałych.

Zalecana: